sobota, 4 września 2010

Jam jest klient,

czyli płacę wymagam...

Kiedy robię zakupy (szczególnie w samoobsługowych) nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby marudzić pracownikom danej placówki. Jeśli już to zapytałam gdzie szukać to czy tamto. W końcu jak sama nazwa są to sklepy gdzie zakupy robi się samemu.

Jednakże innego zdania są całe armie innych ludzi, którzy robią zakupy, tam gdzie ja pracuję. Czasem nie wiem czy śmiać się czy płakać...

Numerem 1 jest pewien starszy pan, który swoim sposobem bycia, aż krzyczał: "Napijmy się za powrót PRL-u!", albo "Dajcie mi widły!". Ale może zacznę od początku. Kolejka dość spora, ja na kasie. Zakupy robi arabska rodzinka, z którą rozmawiam po angielsku. Wszystko ok. Potem jeszcze jedna osoba i ten pan. Twierdzi on, że powinni robić zakupy w swoim kraju. Ja na to, że to centrum Warszawy, więc to normalne, i że nie mam problemu póki mogę się dogadać, a języka nauczyłam się w szkole. No i pan na to: "Tak?! Taka mądra jesteś (na Ty) i nauczyłaś się w szkole?!". I mimo kolejki zaczął mnie pytać z tabliczki mnożenia, geografii Europy itd.

Były jeszcze inne sytuacje, chociaż mniej drastyczne. Na przykład pani, która pyta czy różowy test ciążowy działa jak niebieski, który kiedyś miała. Albo pani, która pytała, który krem 60+ jest lepszy. Były także pytania o chemiczne składy dwóch błyszczyków. No i wiele innych.

Dodam, że nie użyłam wszystkich dostępnych testów ciążowych, a nawet żadnego. Nigdy nie były mi potrzebne kremy przeciwzmarszczkowe. I nigdy nie studiowałam kosmetologi, ani dermatologii.

Ale nie ma tego złego. Jest się z czego pośmiać:) A poniżej moje ulubione kwiaty tego lata. Niestety zdjęcie tylko z google.


Brak komentarzy: