..., czyli spadające żyrandole.
Dawno, dawno temu (ok, w niedzielę w nocy) nocowaliśmy u mojego Te w salonie. Nad kanapą wisi ciężki, mosiężny żyrandol. Wiele razy ktoś o nim zapomniał i przywalił w niego głową. Te, jego brat czy tata niezliczoną ilość razy. Mi się zdarzyło tylko raz, w niedzielę przed północą, kiedy szłam do toalety. Usiadłam na brzegu rozłożonej kanapy chowając głowę w rękach z bólu. Te mnie objął. Po chwili poczułam silne uderzenie na plecach zaraz pod karkiem. Ten ważący ponad sześć kilo żyrandol z mnóstwem wystających części po prostu spadł obijając mi plecy i rękę mojego Te. Te bardzo spuchła ręka i nie obyło się bez nocnej wizyty na pogotowiu. Z moimi plecami nie było tak źle, więc odpuściliśmy sobie. Na szczęście nic się nie stało. Mimo to nie wiele brakowało do tragedii. Głowę miałam blisko. Ludzie, sprawdźcie swoje żyrandole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz